Zwycięski remis

Podwójna perspektywa Bielawskiego zapewnia opowieści dynamikę i dostarcza filtr, pozwalający spojrzeć pod innym kątem na – zdawałoby się – całkiem wyeksploatowaną historię. Twórcy bezboleśnie
Nie ma tego złego – nie jedziemy na Mundial do Brazylii, ale przynajmniej mecze pooglądać można będzie sobie bez zbędnych nerwów. Ci, którzy nie mogą obejść się bez wzruszeń narodowych, dzięki filmowi Michała Bielawskiego mogą postawić na sukces bezpieczny, bo odniesiony 32 lata temu. Ufam, że nie będzie to spoiler, jeśli przypomnę, że polska reprezentacja wspięła się wtedy na trzeci stopień podium. Mało – podejrzewam, że część z Was dorzuci odruchowo do tego wyniki rozegranych wtedy meczów i nazwiska strzelców, bo historia to u nas dobrze znana, wielokrotnie opowiedziana i lepiej przyswojona niż poczet królów polskich. W puli tych przydatnych informacji rzadko znajdujemy jednak tę – rzecz dzieje się w tym samym 1982 roku, kiedy w Polsce trwa w najgorsze stan wojenny. Michał Bielawski słusznie zauważył, jak rzadko łączymy te fakty i postanowił poszukać historii pośrodku – gdzieś pomiędzy murawą Camp Nou a spacerniakiem obozu internowanych na Białołęce. I dopiero tu zaczyna się materiał na coś więcej niż krótki telewizyjny reportaż.



Piłkarze opowiadają o turnieju z perspektywy niewesołej atmosfery w kraju, a internowani działacze o wyłomie, jaki emitowany w telewizji mundial stanowił w peerelowskiej rzeczywistości. Ta podwójna perspektywa zapewnia opowieści dynamikę i dostarcza filtr, pozwalający spojrzeć pod innym kątem na – zdawałoby się – całkiem wyeksploatowaną historię. Twórcy bezboleśnie pożenili dwa różne światy i zbudowali z nich zwartą całość, która w żaden sposób się nie rozłazi. Znaleźli do tego masę ciekawych materiałów, z których można dowiedzieć się, jak obie strony politycznego konfliktu wykorzystywały mundial. O tym, jak przekaz z Hiszpanii był manipulowany przez polską telewizję i w jaki sposób z trybun wyrażano poparcie dla zdelegalizowanej Solidarności. 

Najciekawszy z tego wszystkiego jest chyba mundial oglądany na więziennym telewizorku, gdzie staje się on obiektem negocjacji i światopoglądowych rozpraw albo narzędziem manipulacji. Poważni panowie z opozycji zastanawiają się, czy nie należałoby zawiesić tej całej walki z systemem na czas zawodów, próbują ustalić właściwą postawę wobec próby korupcji, jaką był telewizor udostępniony na czas mistrzostw przez służby więzienne. Odarcie internowania z bohaterstwa widzieliśmy już wcześniej np. w "Wałęsie", ale niezmiennie ciekawa pozostaje opowieść o tym, jak w życie ludzi gotowych na męczeństwo wkrada się codzienność. Ci, którzy wyrwani w środku nocy z łóżek, niedawno jeszcze snuli najczarniejsze wizje swojego przyszłego losu, niespodziewanie stanęli przed mało heroicznymi dylematami. W miarę możliwości zadomowili się, zaczęli pędzić bimber, organizować więzienną olimpiadę i ku własnemu zaskoczeniu… odpoczywać. Nie da się ukryć, że areszt to nie kurort, ale też nie łagier. Ot, jakaś dziwaczna przestrzeń, która powstała w próżni między zdezorientowaną władzą a silnym ruchem społecznym, zaskakując chyba obie strony. 



Przebieg turnieju stanowi dobry kręgosłup dramaturgiczny, ale konwencja dokumentalnego śledztwa, na której film w pewnej mierze się opiera, mylnie sugeruje, że wątki się spotkają, dojdzie do kulminacji i znalezienia jakiejś "odpowiedzi". Transmisja zawodów była przekazem z wolnego świata, więc zarówno widzowie na hiszpańskich trybunach, jak i piłkarze traktowani są tu jako druga część tej samej drużyny, która siłuje się w Polsce ze słabnącą władzą ludową. Zwycięstwa mają wymiar pozasportowy, gesty są interpretowane na tysiąc sposobów. Gdy po "zwycięskim remisie" z ZSRR Zbigniew Boniek pojawił się w telewizyjnym studiu w koszulce "zdobytej na przeciwniku", jedni traktowali to jako prezentację zdobycznego skalpu, inni jako demonstrację braterskiej przyjaźni. Gdy po strzelonej bramce wygrażał pięścią w stronę trybun, niektórzy kojarzyli to z gestem Kozakiewicza, inni znów wiedzieli, że to odpowiedź na krzywdzące zarzuty pewnego polskiego dziennikarza. W tym sensie film opowiada więc historię, która się nigdy nie zdarzyła. 



Po turnieju piłkarze zjawili się na spotkaniu z oficjelami, a część siedzących przed ekranami skrycie oczekiwała jakiegoś gestu buntu, zdając sobie jednocześnie sprawę, że nie jest to oczekiwanie zbyt mądre. Niektórzy zawodnicy mieli już podpisane atrakcyjne, zagraniczne kontrakty, których nie myśleli narażać dla symboliki. Dlaczego by mieli? – chłopcy po prostu grali w piłkę. Grali dobrze i, jak widać po wciąż żywej legendzie, to w zupełności wystarczyło. I tu film chwyta swój właściwy temat: delikatny rozdźwięk między heroizmem i codziennością, który odbija się choćby we fragmentach sondy ulicznej, wypowiedziach ludzi nieśmiało upatrujących w piłkarskim sukcesie dobrego omenu. Powodu do wiary, że jutro będzie trochę lepiej.
1 10
Moja ocena:
6
Rocznik '82. Urodzony w Grudziądzu. Nie odnalazł się jako elektronik, zagubił jako filmoznawca (poznański UAM). Jako wolny strzelec współpracuje lub współpracował z różnymi redakcjami, z czego... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones